Obecnie zmieniliśmy witaminy na Supramen i ostatnie wyniki się trochę poprawiły (morfologia 6% prawidłowych, ale wszystkich było ok 4,5 mln). Mam nadzieję, że jutro będzie miał chociaż takie wyniki przy punkcji. Trzymam za Was kciuki Nie można się poddawać Ps. Prosiulek - czy Twoje in vitro było w Bocianie?
Badanie przeprowadzone przez naukowców na Uniwersytecie Browna i w Szpitalu dla Kobiet i Dzieci wykazały, że na początku cyklu zapłodnienia in vitro, rezultaty badań krwi pod kątem hormonu AMH mogą pomóc przewidzieć liczbę potencjalnych jajeczek. Według nowego badania, kobiety o wysokim poziomie hormonu AMH produkują więcej jajeczek w in vitro, a prawdopodobieństwo ciąży jest u nich wyższe niż u kobiet z niskim poziomem tego hormonu. To odkrycie może pomóc lekarzom w bardziej efektywnym dopasowaniu leczenia, a dla potencjalnych rodziców może być źródłem ważnych informacji o procesie zapłodnienia in vitro. 1. Hormon AMH a skuteczność in vitro Geralyn Lambert-Messerlian, współautorka badań, mówi, że dzięki mierzeniu poziomu AMH przed lub podczas stymulacji jajników, lekarze mogą poinformować pacjentkę i jej partnera o prawdopodobieństwie powodzenia zapłodnienia. Ponadto wyniki badań mogą mieć praktyczne zastosowanie poprzez dostosowanie stymulacji hormonalnej pacjentki w ciągu tygodnia poprzedzającego ekstrakcję jajeczek w celu zapłodnienia. Dzięki indywidualizacji procedur in vitromożna, przynajmniej w teorii, zwiększyć szanse na sukces. Wyniki badań nie zostały jeszcze poparte dodatkowymi badaniami, ale wnioski płynące z testów są logiczne. Badacze mają nadzieję, że w przyszłości możliwe będzie wykonanie testu hormonalnego w tym samym cyklu, bez konieczności czekania na kolejny, ponieważ miałoby to duże znaczenie dla pacjentek. Zobacz film: "Czy w ciąży należy jeść za dwoje?" 2. Przebieg badań nad AMH Hormon AMH jest wytwarzany przez małe pęcherzyki w jajnikach i pomaga regulować ich wzrost. Poziom hormonu AMH wskazuje na to, jak wiele pęcherzyków ma kobieta w chwili badania. W czasie badań grupa naukowców, na czele z Lambert-Messerlian i Blazarem, mierzyła poziom AMH u 190 pacjentek poddających się zapłodnieniu in vitro w wieku od 22 do 44 lat, zarówno na początku, jak i na końcu stymulacji pęcherzyków hormonami. Badacze liczyli jajeczka, po czym przeprowadzali badania krwi i wykonywali badanie ultrasonograficzne w celu potwierdzenia ciąży. Okazało się, że kobiety z niskim poziomem hormonu AMH w pierwszym teście zwykle wytwarzały około 6 jajeczek, a kobiety z trzykrotnie wyższym poziomem AMH miały średnio 20 jajeczek. Ponadto badanie AMH pomagało przewidzieć, czy ciąża się utrzyma. Zaledwie jedna czwarta kobiet z niskim poziomem tego hormonu była w ciąży 5-6 tygodni po in vitro. Natomiast w przypadku kobiet z wysokim poziomem AMH, aż trzy piąte pacjentek w tym okresie spodziewało się dziecka. Lambert-Messerlian podkreśla przy tym, że większość innych badań nie znalazło zależności pomiędzy poziomem hormonu AMH a donoszeniem ciąży do terminu porodu. Z kolei Blazar zauważa, że także u kobiet z niskim poziomem hormonu dochodziło do zapłodnienia, dlatego rezygnacja z procedur in vitro w obliczu nie najlepszych wyników badań AMH nie jest wskazana. Badanie poziomu hormonu AMH pomaga określić szanse na sukces w zapłodnieniu in vitro, ale nie przesądza o prawdopodobieństwie ciąży. Być może wkrótce wyniki testów będą miały praktyczne zastosowanie, dzięki czemu lekarze będą w stanie pomóc pacjentkom uzyskać optymalne warunki do zajścia w ciążę. Skorzystaj z usług medycznych bez kolejek. Umów wizytę u specjalisty z e-receptą i e-zwolnieniem lub badanie na abcZdrowie Znajdź lekarza. polecamy Artykuł zweryfikowany przez eksperta: Mgr Monika Łapczyńska Położna, fizjoterapeuta, instruktorka szkoły rodzenia, masażystka I stopnia, instruktor rekreacji ruchowej, absolwentka Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.Staję na głowie żeby zrobić jak najwięcej przed tym spotkaniem. Obecnie czekamy na wyniki badania nasienia z fragmentacją DNA - wyniki powinny być akurat przed pierwszą wizytą. W międzyczasie mam umówioną wizytę do immunologa, ponieważ chciałabym zrobić badanie pod kątem zespołu antyfosfolipidowego, a nie wiem czy 5tyg. po
Aby poddać się zabiegowi in vitro trzeba spełnić szereg warunków - ich wybór regulują konkretne państwa. Wokół in vitro narosło wiele mitów. Choćby takie, że dziecko z in vitro rozwija się gorzej od swoich rówieśników poczętych metodą naturalną. Problemem zajęli się polscy antropolodzy, którzy porównywali parametry porodowe i późniejszy rozwój dzieci narodzonych dzięki in vitro i ogłosili, że takie podejrzenia nie mają żadnych podstaw. Prawdą jest za to, że po zabiegu in vitro stosunkowo często zdarzają się ciąże mnogie, czyli podwyższonego ryzyka. Udowodniono też, że istnieje większe ryzyko przedwczesnego porodu albo niskiej wagi urodzeniowej. Jednak rozwój psychoruchowy sztucznie poczętych dzieci nie odbiega od normy. Okazuje się też, że „dzieci z probówki” bywają silniej związane ze swoimi rodzicami. Naukowcy tłumaczą to faktem, że to przecież najbardziej wyczekane dzieci na świecie… IN VITRO - kontrowersje wokół tej metody w Polsce W Polsce pierwszego zapłodnienia pozaustrojowego in vitro dokonano prawie 22 lata temu w białostockiej klinice. Wiadomo, że owocem tego zabiegu była dziewczynka. Jednak jej narodzinom nie towarzyszył rozgłos podobny do tego, z jakim przyszła na świat Louise Brown. Rodzice postanowili, że wolą zachować anonimowość. Chociaż polskich „dzieci z probówki” przybywa (szacuje się, że rocznie wykonywanych jest w naszym kraju 10–20 tysięcy zabiegów) i wiele par zawdzięcza tej metodzie zdrowe potomstwo i szczęśliwą rodzinę, in vitro nie przestaje wzbudzać kontrowersji. Od miesięcy trwa na ten temat publiczna debata. Sprawę ma uregulować tzw. ustawa pewnym momencie mówiło się nawet o tym, że zabieg powinien być darmowy (tzn. refundowany z NFZ), ale pod warunkiem, że ubiegająca się o niego para jest małżeństwem i spełnia ścisłe kryteria medyczne (chodzi np. o stan zdrowia przyszłych rodziców i ich wiek). W ostatnim projekcie ustawy nie ma już mowy o bezpłatnych zabiegach, jest za to zakaz niszczenia oraz zamrażania ludzkich embrionów. Metoda miałaby być dostępna tylko dla małżeństw, kobieta nie mogłaby mieć więcej niż 40 lat, a lekarz mógłby tworzyć jednorazowo najwyżej dwa zarodki (chyba że kobieta życzyłaby sobie implantacji większej liczby embrionów jednocześnie). Takie rozwiązania wzbudziły wiele emocji. Choćby dlatego, że zakaz zamrażania embrionów oznaczałby – w razie niepowodzenia pierwszej próby – że kobieta musi ponownie poddawać się stymulacji hormonalnej. Zatwierdzenie zmian w takiej formie oznaczałoby także, że w Polsce pary żyjące w nieformalnych związkach nie miałyby szans na skorzystanie z in vitro. Wśród polityków słychać już jednak głosy za zliberalizowaniem projektu. dr Sławomir Sobkiewicz, klinika Salve w Łodzi IN VITRO: pragnienie posiadania dziecka Udany zabieg zapłodnienia pozaustrojowego wiele par traktuje niemal jak cud. Ale trzeba pamiętać, że my nie jesteśmy cudotwórcami, nie tworzymy życia, tylko jak najkorzystniejsze warunki, żeby mogło powstać. Z niepłodnością ludzie walczą od lat. Najpierw pomagała im terapia hormonalna, później inseminacja, a ponad 30 lat temu pojawiło się in vitro. Moim zdaniem jest to ukoronowanie medycznych osiągnięć w leczeniu niepłodności. Martwi mnie zamieszanie, jakie w naszym kraju towarzyszy od jakiegoś czasu metodzie in vitro. Boję się, że możemy mieć takie prawo jak we Włoszech, które zabrania zamrażania embrionów. W związku z tym kobiety decydują się tam na jednorazowe przyjęcie kilku embrionów, nawet trzech. Dlatego we Włoszech jest bardzo dużo ciąż mnogich, a co za tym idzie – przedwczesnych porodów dzieci z niską masą urodzeniową. Wiele tych dzieci umiera, inne wymagają kosztownego leczenia. Dobre rozwiązanie zastosowała natomiast Belgia. Tam zabieg jest refundowany, ale pod warunkiem, że implantuje się tylko jeden zarodek. Resztę można zamrozić. Efekt jest taki, że kobiety nie są poddawane intensywnej kuracji hormonalnej, by wytworzyć jak najwięcej komórek jajowych w jednym cyklu. Boję się, że jeśli u nas prawo dotyczące in vitro będzie bardzo restrykcyjne, pacjenci zostaną narażeni na dodatkowe koszty i problemy. Bo o tym, że do in vitro się nie zniechęcą, jestem przekonany. Pragnienia posiadania dziecka nie da się stłumić. Po prostu, jeśli nie będą mogli wykonać zabiegu w kraju, pojadą na in vitro za granicę. miesięcznik "M jak mama" Czy artykuł był przydatny? Przykro nam, że artykuł nie spełnił twoich oczekiwań. Jak możemy to poprawić? Nasi Partnerzy polecają Więcej z działu Przed ciążą NOWY NUMER POBIERZ PORADNIK! Darmowy poradnik, z którego dowiesz się, jak zmienia się ciało kobiety w ciąży, jak rozwija się płód, kiedy wykonać ważne badania, jak przygotować się do porodu. Pobieram > Pobieram Przed invitro bralam kwas foliowy 800 MG metylowany, wit B, D 2000 mg, Vit E 200 mg, mio-inozytol 2000 mg, teraz zmienilam suplementacje na Vit D 4000 mg, Vit E 600 MG, Mio-inozytol 2000 MG, Q10 400 MG, DHA - 25 mg, kwas foliowy 800 MG metylowany, i jakies dodatkowe witaminy prenatalne.Dzietność w Polsce i innych krajach szeroko rozumianego Zachodu – jak np. Stany Zjednoczone, Kanada, Australia – od wielu lat systematycznie spada. Jak to wygląda z perspektywy gabinetu specjalisty z zakresu leczenia niepłodności i co można zrobić, by te trendy odwrócić? Na te i wiele innych pytań odpowiada w rozmowie z nami Prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu i Embriologii, ginekolog-położnik ze szczecińskiej kliniki TFP Fertility Vitrolive, prof. dr hab. n. med. Rafał Kurzawa. Katarzyna Miłkowska: Czy na przestrzeni ostatnich lat zauważył Pan, że problem niepłodności wzrasta w naszym społeczeństwie? Prof. dr hab. n. med. Rafał Kurzawa: Myślę, że oscylujemy na dość stałym poziomie – około 15-18% par w wieku rozrodczym boryka się z problemami związanymi z płodnością. A jaki jest trend? Przede wszystkim zwracam uwagę na to, że po pomoc zgłaszają się coraz starsi ludzie i to jest niepokojące. Ludzi młodych – czyli w wieku, w którym szansa na leczenie niepłodności jest największa – jest stosunkowo mało. Co więcej, mam wrażenie, że ta liczba ciągle maleje. Zakładam jednak, że ów trend będzie w najbliższych latach podobny. Zastanawiam się zatem, co może okazać się pomocne – czy jest to np. zwiększenie edukacji w zakresie mrożenia komórek jajowych u kobiet w młodszym wieku? Nie ma na to prostej i szybkiej odpowiedzi, ponieważ to jest działanie na bardzo wielu polach. Po pierwsze, edukacja seksualna, czyli upowszechnianie wiedzy na temat płodności człowieka i tłumaczenie, jaka jest w rzeczywistości – że nie jest znowu z nią tak łatwo. Po drugie, wsparcie ekonomiczne dla rodzin, które mają dzieci. Przy czym muszą to być mądrze wydawane pieniądze. Po trzecie, inwestowanie w infrastrukturę pomagającą w wychowywaniu dzieci – żłobki, przedszkola itd. Po czwarte – tak, istotny jest także ten element, o którym pani powiedziała. Powinien być dostęp do tego typu opcji, a kobiety powinny częściej decydować się na mrożenie komórek jajowych, ale należy to traktować jako metodę stosowaną w sytuacji, w której nie ma innego wyjścia. To znaczy? Przykładowo kobieta nie ma partnera w wieku 35 lat i nie zanosi się na to, że w najbliższym czasie będzie go miała. Albo jest dziewczyną zagrożoną spadkiem rezerwy jajnikowej, czyli wartości AMH są w jej przypadku zbyt niskie. Na pewno powinno dotyczyć to także kobiet, które czeka leczenie onkologiczne. W takich sytuacjach – owszem – jestem zwolennikiem tzw. socjalnego mrożenia komórek jajowych („social freezing”). Jednak nie może być to narzędzie samo w sobie, stosowane jako dodatek do trendów współczesnego życia, które bazują na tym, że im później zostanie się rodzicem, tym lepiej – to tak nie wygląda. Zobacz też: Wiek, styl życia, masa ciała – co jest kluczowe dla płodności? Okiem ekspertki A faktycznie zgłaszają się kobiety, które mówią, że mają ponad 30 lat, nie mają partnera i chcą się w tym zakresie zabezpieczyć? Są takie pacjentki. Najczęściej to kobiety z wyższym wykształceniem, które wiedzą, że zbliża się ściana pod postacią utraty płodności, czyli wiek około 38-40 lat. Rozumiem jednak, że to także wynika z edukacji – muszą wiedzieć, że taka możliwość w ogóle jest. Dokładnie tak. Wspomniał Pan o wsparciu socjalnym dla rodziców. Ostatnio pojawiły się chociażby prace nad 9-tygodniowym urlopem rodzicielskim dla ojców. Rozumiem, że właśnie takie elementy także mogą pomóc podnieść dzietność? Tak, dlatego że odciążają kobiety w wychowywaniu dzieci, a odpowiedzialność rozkłada się na dwie strony. Zresztą nie jest to nic nadzwyczajnego i wielu panów nie ma z tym problemu – co ważne, myślę, że to także jest jedna ze zmian, które obserwuję na przestrzeni lat. Mam na myśli zdecydowaną poprawę świadomości mężczyzn w tym obszarze. W tej chwili bardzo rzadko się zdarza, żeby do gabinetu na pierwszą konsultację przyszła sama kobieta – w większości przypadków są to pary. Zaangażowanie mężczyzn rośnie, ale czy jakieś rozwiązania medyczne też się w tym zakresie pojawiają – zabezpieczenie płodności mężczyzn to wciąż tylko mrożenie plemników? Tak, tylko że u mężczyzn zagadnienie starzenia reprodukcyjnego nie ma tak poważnego wymiaru, jak u kobiet. Występuje później i konsekwencje są znacznie mniej istotne w porównaniu z tymi, które wynikają ze starzenia reprodukcyjnego pań. No tak, nad parametrami nasienia często można popracować, a nad komórką jajową… nie bardzo. Z komórkami jajowymi nic się nie da zrobić, bo głównym problemem jest to, że w pewnym momencie kobieta ich po prostu nie ma. Mężczyzna ma plemniki do końca życia, niezależnie od tego, w jakim jest wieku. Oczywiście, pojawiają się inne aspekty, jak np. jakość zapładniająca tych plemników – ale one są. U mężczyzn kwestia zabezpieczenia płodności pojawia się więc przede wszystkim w sytuacji potencjalnej jej utraty, czyli np. przed leczeniem onkologicznym. Wydaje się, że w Polsce coraz częściej pojawiają się programy refundacyjne i w tym zakresie. Nie, to leży na łopatkach. Oncofertility, czyli zabezpieczenie płodności mężczyzn i kobiet wykonywane przed leczeniem okolicznym, w Polsce kompletnie leży. I mówiąc z perspektywy Prezesa Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu i Embriologii, zupełnie nie wiem, co zrobić, żeby cokolwiek zmienić w tym temacie… Po pierwsze, jest jakaś trudność z tym tematem wśród onkologów. Po drugie, cały ten obszar jest pozostawiony sam sobie – w ogóle bez wsparcia ze strony Narodowego Funduszu Zdrowia. Innymi słowy, jeżeli przykładowo u młodej kobiety zostaje postawione rozpoznanie nowotworu, będzie miała refundowane jego leczenie, lecz już procedury poprzedzającej je, która pozwoliłaby zabezpieczyć jej płodność – nie. Zobacz też: Ciąża na życzenie? To nie zawsze tak działa! Ale w niektórych lokalnych programach wspierających leczenie niepłodności, np. w Warszawie, pojawiają się już także zapisy dotyczące oncofertility. Cudownie, tylko że to powinno być rozwiązanie systemowe. Powinno być „przypięte” do procedury związanej z leczeniem konkretnego nowotworu. Są bowiem takie schematy radio- i chemioterapii, które wiemy, że na pewno pozbawiają pacjenta płodności. Tylko rozwiązanie systemowe jest w stanie zadziałać na szeroką skalę – tak jest np. w Niemczech, gdzie rozpoznanie nowotworu u kobiety w wieku rozrodczym wiąże się początkowo z wyłożeniem pieniędzy na zabezpieczenie jej płodności, a dopiero później na rozpoczęcie leczenia onkologicznego. No tak, o żadnych rozwiązaniach systemowych nie słyszałam. Być może mam poczucie, że coraz więcej o tym mówimy, bo po prostu interesuję się tym tematem – mam więc nieco zaburzoną perspektywę. Ależ ja się zgadzam, że mówimy o tym coraz więcej, tylko nic z tego nie wynika. Proszę mi wierzyć, że to jest olbrzymi problem. Zresztą proszę zauważyć, że w naszym społeczeństwie do choroby nowotworowej wciąż podchodzi się jak do wyroku śmierci. Niepotrzebnie, ponieważ skuteczność leczenia nowotworów gwałtownie wzrasta! Jeśli jednak ludzie idą do lekarza z myślą „walczę o życie”, to – siłą rzeczy – nie interesuje ich, czy będą mieli dziecko w przyszłości. Kluczowe jest to, żeby w ogóle przeżyć. Według mnie to jest właśnie podstawowy problem – budowanie wśród pacjentów odpowiedniej perspektywy na tego typu propozycje leczenia. Choć trzeba przyznać, że nie dotyczy to tyko pacjentów. Niektórzy lekarze również tak do tego podchodzą: „Proszę pana, pan ma nowotwór, tu nie ma czasu na bawienie się w jakieś zabezpieczanie płodności” – a coraz częściej takie zdania odbiegają od prawdy. Rokowania w chorobach onkologicznych są obecnie na zupełnie innym poziomie niż były jeszcze względnie niedawno. Korzystajmy z tych szans i patrzmy także w przyszłość – o płodność należy dbać nawet w tak trudnych sytuacjach. „Edukacja seksualna, refundacja in vitro, zmiana polityki społecznej? Jak ratować spadającą dzietność w Polsce – wywiad z prof. Rafałem Kurzawą” – sprawdź naWysłany: 14 maja 2017, 17:42. Ja rowniez podchodzilam do in vitro majac tylko amh 0,93 krotki protokol konskie dawki zastrzykow Menopur,Puregon,Orgalutran plus tabletki Aromek i raz tylko transfer udany ale wyszla ciaza biochemicznaudalo sie uzyskac 5 komorek z czego uzysalismy tylko dwa zarodkipozniej znow podchodzilam do stymulacji ale